3,4K
Nie planowała tego. Teraz o powrocie do Polski już prawie nie myśli
Dżastina ma 27 lat (to jej pseudonim). Przyjechała do mnie w odwiedziny na kilka dni ze swoim prawie rocznym synkiem. Sympatyczna i bystra dziewczyna. Jedna z takich co potrafi brać sprawy w swoje ręce. Optymistycznie nastawiona do życia. Znamy się od kilku lat, choć ostatnio miałyśmy kontakt tylko na odległość. Magister ekonomii. Po obronie rozpoczęła studia podyplomowe. Wychowywała się jednak w małym miasteczku, gdzie trudno o dobrą pracę. Wyjechała do Holandii na szybki zarobek.
Kiedy wyjechałaś do Holandii i skąd taki pomysł?
Wcześniej mój chłopak był szlifierzem i monterem w lokalnej fabryce, do tego zrobił kurs spawacza. Fach więc posiadał, studia licencjackie też. Ja miałam pracę za najniższą krajową na pół etatu jako sprzedawca i do tego rozpoczęłam studia podyplomowe. Narzeczony zarabiał lepsze pieniądze ode mnie, mieszkaliśmy w domu moich rodziców, ale mimo to szału nie było. Po skończeniu uczelni nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie. Wszędzie chcieli doświadczenia. W rodzinnym miasteczku jest spore bezrobocie. Wielu młodych ludzi wyjechało za granicę. Trzy lata temu zadzwonił do nas dawny kolega, opowiadał jak mu się żyje w Holandii. Powiedział, żeby przyjechać do niego, bo było dużo ofert pracy. Szczególnie dla monterów, takich jak ten kolega i mój chłopak, nawet za 15euro/1h. Szkoda mi trochę było tej podyplomówki, rzucenia wszystkiego, jednak stwierdziłam, że warto spróbować. Nawet na zasadzie: trochę zarobić, odłożyć i wrócić. Takie zarobki wydawały mi się tak nieprawdopodobne, że aż trudno byłoby odmówić. Młodzi byliśmy, ja miałam 24 lata, więc czemu nie? Spakowaliśmy wszystkie swoje rzeczy do samochodu i pojechaliśmy.
Czyli namówił Cię kolega?
Wiesz, i tak nie mieliśmy nic do stracenia. Zachęciły nas zarobki. Do tego powiedział, że pomoże nam na początku z mieszkaniem i formalnościami. Nie jechaliśmy więc całkiem w ciemno.
I jak wrażenia na początku?
Na samym początku masakra. Gdy dojechaliśmy pod wskazany adres, okazało się, że to załatwione mieszkanie, to totalna rudera. W dodatku jedna z najgorszych dzielnic Rotterdamu. Nie miałam zamiaru tam zostać nawet na sekundę. Na szczęście ten kolega pozwolił nam zamieszkać u siebie. Dostaliśmy pokój dla siebie. W sumie mieszkaliśmy w czwórkę. Po 250 euro od osoby na miesiąc. Potem musieliśmy się zgłosić do tamtejszego urzędu po nr SOFI, odpowiednik NIP. Wtedy można go było dostać szybko i bez meldunku. Czekaliśmy tydzień, bo były wakacje, więc mieli sporo wniosków. Bez tego nie można było zacząć pracy. Pomógł nam ten kolega się zadomowić, jednak jak się okazało, obiecana praca nie wypaliła.
Trudno było znaleźć jakąś pracę? Nie miałaś bariery językowej?
Na szczęście w Holandii można wszędzie dogadać się po angielsku. Też nie było łatwo, bo nie umiałam języka jakoś super dobrze. Z czasem jednak przestało mi to sprawiać problem. W Holandii jest dużo pracy fizycznej, często sezonowej. Zapisaliśmy się w uitzendbureau (agencja pracy tymczasowej) i tam dostaliśmy pracę przy ulotkach. Dojazdy po 60 km. Praca zmianowa, przez 6 dni w tygodniu. Wychodziło nam maksymalnie po ok. 1000 euro na miesiąc. Byliśmy razem, także było nam łatwiej. Gdy zapłaciliśmy za pokój – zostawało ok. 1500 euro, więc nie musieliśmy się bardzo martwić. W Holandii płacą tygodniówki i pieniądze ma się na bieżąco. Z czasem jednak godzin było tam mniej. Znalazłam inna pracę, przy pakowaniu warzyw i owoców. Tego typu zleceń jest tam mnóstwo. Szłam na 6-7 rano i nigdy nie wiedziałam, o której skończę danego dnia. Ciężka praca, 6 dni w tygodniu i zarobki nieregularne, zależne od ilości godzin i od zapotrzebowania.
Ciężko było, ale dalej nie rezygnowałaś?
Pieniądze dają niezależność. Jeśli żyje Ci się – na w miarę dobrym poziomie, przestajesz się martwić o to co będzie jutro. Po prawie roku pobytu ściągnęłam tam nawet swoją siostrę. Z tamtej pracy zrezygnowałam. Nowej szukałam prawie miesiąc. Znalazłam przy pakowaniu pomidorów. Praca lżejsza i lepiej płatna. Jak większość sezonowa. Później pakowałam kawę do pudełek. Udało się nam wynająć mieszkanie tylko dla siebie. Cały czas staraliśmy się coś odkładać.
Czyli pracując w Holandii za najniższą krajową można normalnie żyć i jeszcze odłożyć?
No samemu na pewno byłoby gorzej. We dwójkę było nam łatwiej, jeszcze nie mieliśmy dziecka gdy zaczynaliśmy. Mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie w trochę gorszych warunkach. Później mój facet dostał pracę w stoczni i zaczął bardzo dobrze zarabiać. Najważniejsze to wykazywać się i nie poddawać. Niestety są tacy, którzy wolą zasiłki, bo nie chce im się starać za małe pieniądze. Nie wierzą, że w końcu można sobie zapracować na lepsze życie. Gdy pojawił się synek, mój narzeczony miał pensję już dwa razy większą niż na początku. Gdyby nie to, nie byłoby tak kolorowo i pewnie zdecydowalibyśmy się na przyjazd do kraju.
Nie byłoby Was stać na życie?
Gdybyśmy mieli nadal 2 tyś. łącznego dochodu, gdzie praktycznie połowa idzie na opłaty, do tego dziecko – chyba nie dalibyśmy rady. Na pewno nie byłoby to opłacalne. Skoro już się jest za granicą, chciałoby się wieść normalne życie. I takie mamy. Możemy pozwolić sobie na więcej niż mogliśmy w Polsce. Czasami mogę iść na zakupy i zaszaleć. Lubimy fajne ciuchy, buty, które niekoniecznie są tanie. Fajnie jest nieraz zrobić sobie gdzieś wypad lub iść do restauracji. Bez zamartwiania się, czy starczy do następnej wypłaty. Trzeba na to ciężko pracować, ale coś za coś.
Jest w Holandii coś takiego, co Ci się nie podoba?
Tam jest tak, że jak złożysz wniosek o jakieś dofinansowanie, zasiłek czy stwierdzisz, że masz nadwyżkę podatku – oni Ci to dadzą nie pytając o nic. Weryfikują to dopiero później. Znam wiele osób, które korzystały z czegoś, nie wiedząc, że już nie mogą. Teraz muszą oddawać grube pieniądze łącznie z karami…Także lepiej się pilnować i sprawdzać wszystko dokładnie, bo można sobie narobić problemów. Poza tym nie jest tam super czysto. Trochę za mało zieleni i natury. To chyba jest kwestia dużej ilości ludzi. No i podatki, moim zdaniem za wysokie…
Chcesz wracać do Polski? Czy lubisz swój nowy dom?
Narazie nie widzę takiej potrzeby. To znaczy chciałabym, ale obawiam się, że nie ma do czego…W naszym mieście zarabia się grosze…Tu sobie żyjemy spokojnie, coś odkładamy. Tęsknię za domem, ale tam są słabe perspektywy. Mam zamiar zapisać się do szkoły aby nauczyć się holenderskiego. Mam dyplomy z uczelni. W niedalekiej przyszłości będę chciała szukać lepszej pracy, jakiejś konkretnej. Zobaczymy jak to będzie. Takich fizycznych i sezonowych też sobie nie wyobrażam jako sposobu na resztę życia. Narazie jest dobrze. Holendrzy są bardzo uprzejmi. Nie czuję się tam obco. Polaków jest bardzo dużo. Holendrzy mają ciekawe miejsca, fajne atrakcje. W sklepie kupisz nawet już obrane i pokrojone ziemniaki (śmiech). Chyba lubią wygodę… Zastanawiamy się nawet nad kupnem mieszkania. Najważniejsze, że ta praca zawsze jakaś jest. Myślę, że nam i naszemu dziecku lepiej jest i lepiej będzie w Holandii. Na pewno, póki co, nie żałuję wyjazdu.Dzięki Dżastina za Twoją historię. Było ciężko, ale jak widać nie poddałaś się. Masz swoje plany i marzenia. Mam nadzieję, że starczy Ci determinacji do ich spełnienia. Liczę na to, że kiedyś uda nam się spotkać u Ciebie i pokażesz nam kawałek swojego holenderskiego życia 🙂Dianazdjęcia: Pixabay.com