1,6K
Czy samą pracą człowiek żyje?
Czyli o tym czy można żyć tylko po to żeby pracować?
Czy samą pracą człowiek żyje?
Czyli o tym czy można żyć tylko po to żeby pracować?
Ostatnio wybraliśmy się na małą wycieczkę w pobliskie góry. Uwielbiam przyrodę, zieleń i dzikość takich miejsc. Gdy człowiek sobie tak wędruje po szlaku, może spokojnie czerpać z przyrody wszystko co najlepsze. Może stanąc na chwilę i pomyśleć. Zastanowić się. Niczym niezmącony spokój…
Siła natury. Tak jak wodospad – woda z niego spływająca zawsze dąży do celu. Raz jest większa, raz mniejsza. Nic jej nie zniszczy, nic nie zatrzyma. Zawsze robi swoje.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Łatwo, więc nigdy nie było. Dzieciństwo po rozwodzie rodziców, życie na dwa domy. W tym wszystkim jestem wdzięczna losowi, że mogłam przebywać z obojgiem rodziców. Prawie nigdy wszyscy razem, ale to i tak już coś.
W domu się nie przelewało. Zawsze wiedziałam, że z nieba mi nie spadnie. Wiedziałam, że trzeba starać się samemu. Wiedziałam, że można wszystko, że można lepiej, że trzeba walczyć.
Gdy miałam bodajże 12 lat, przeczytałam książkę Stanisława Grzesiuka – Boso, ale w ostrogach. Historia bohatera jakoś taka bliska… Tytuł stał się moim życiowym mottem.
Do swojej pierwszej pracy poszłam po ukończeniu VII klasy. Przez całe lato, w każde przedpołudnie, stałam na pobliskim bazarze – na straganie z bielizną. Płacił mi Ormianin. Co tam jednak lato. Cieszyłam się, że codziennie do pustego portfela wpadało kilka złotych. To były czasy, kiedy mnie jedynej " wpadało". Inni, koledzy i koleżanki z osiedla, mogli liczyć tylko na rodziców. Następne wakacje wyglądały tak samo. Miałam 15 lat.
Zarabianie pieniędzy powoli stawało się dla mnie czymś normalnym. Motywowała mnie cały czas myśl, że chcę czegoś więcej. W liceum, kiedy koledzy nie wiedzieli co robić ze swoim wolnym czasem, ja pracowałam. Czasami popołudniami, czasami po nocach, nieraz zlecenie obejmowało cały dzień. Bardzo mnie cieszyła ta praca, bo towarzyszyła jej miła atmosfera. Za każdym razem działo się coś innego, jak to na targach wystawienniczych. Dodatkowo pieniądze. Tylko tak mogłam je zdobyć w owym czasie na rozrywki, wakacje czy ubrania w większej ilości. Robiłam w tym wieku więcej niż teoretycznie powinnam.
Dla mnie to była wielka korzyść. Mogłam odciążyć rodziców, jednocześnie nie rezygnując ze swoich małych marzeń. Nauczyłam się organizacji czasu i samodyscypliny. Musiałam, żeby to wszystko pogodzić jakoś. Dodatkowo wcale nie stroniłam od towarzyskiego aspektu życia. Czasami "zapałki w oczy" i do dzieła!
Po maturze zaczęły się studia plus zlecenia. Priorytety jednak się zwiększyły, więc poszłam na swoje. Wynajęłam mieszkanie. Potem zaczęłam pracę w lokalnej telewizji. Studia dzienne uznałam w tym przypadku za stratę czasu, więc zaczęłam zupełnie inne w trybie zaocznym. Finanse mnie wciągały coraz bardziej. Poszłam zatem w bankowość – umowa agencyjna, potem etat.
Cały czas byle do przodu. Cały czas coraz wyżej drabiny prowadzącej do celu. Nowe wyzwania, doświadczenia. Poczucie osiąganego spełnienia przy jednoczesnym jakimś ciągłym jego braku. Potem było wesele, kupno mieszkania. Ciągle wszyscy pytali " kiedy w końcu dziecko? Masz już 26 lat "(swoją drogą taka starość, że szok). Robiłam dużo różnych rzeczy z wyboru, z pasji. Do tego studia. Nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. Myślałam o dziecku, choć niespecjalnie wiedziałam – jak to by było, gdyby było. Nikt tego nie wiedział. Podeszłam więc do tematu na zasadzie – jak będzie, to będzie. Każdy mówił, że ciąża to takie piękne uczucie, a dziecko jest spełnieniem życia.
Pół roku później zobaczyłam te dwie kreski. Szczęście i strach. Tyle z tego dnia pamiętam. Wtedy w moim życiu zaczął powstawać nowy rozdział. Tamten został zamknięty…Dziecko zmienia priorytety i sposób patrzenia na wartości 🙂
Diana